czwartek, 24 marca 2016

Kolejny poziom umierania

Umiera się powoli i samotnie... a najgorsze dopiero przede mną. Od ostatniego wpisu tylko się pogorszyło. Problemy z sercem, z oddychaniem, z przetrwaniem dnia. Wciąż mam nadzieję, że to się odmieni ale gdzieś też pogodzona jestem z tym, że nie musi. Mam jedną parę spodni i bluzkę.. Więcej mi nie trzeba bo po prostu nie wstaje. Większość dnia miotam się w bólu. Wczoraj krzyczałam. Byłam pewna, że nie wytrzymam... Ojciec darł się, że po pogotowie dzwoni. Mama go uciszała a ja walczyłam ze skurczami brzucha, bólem głowy, odruchami wymiotnymi, zawrotami głowy i uczuciem odpływania. Mama co chwilę do mnie zaglądała a ja chciałam zostać sama. Wiedziałam, że nic nie poradzi na to co przeżywam. Po drugie byłam do tego przyzwyczajona. On mnie do tego przyzwyczaił, że liczyć mogę tylko na siebie, że kiedy jest najgorzej zostaje sama. Nauczył mnie myśleć, że to co mnie spotyka jest karą albo jest czymś oczywistym. Popełnił każdy możliwy błąd wymieniany przez psychologów zajmujących się ludźmi przewlekle chorymi. Nigdy nie pomógł mi pogodzić się z diagnozą, zaakceptować nowej siebie. Potrafił mówić do mnie w taki sposób, że nie chciałam żyć. Ostatecznie mało nie zginęłam. Odebrała mnie z jego domu moja mama. Uratowała mnie. Kolejny tydzień w zamknięciu. Zbieram energię na to co przede mną.... Wchodzą kolejne leki. Zostałam uprzedzona, że będzie jeszcze gorzej, że będę gorączkować pod 40 stopni, że muszę wytrzymać. Znowu płakałam do słuchawki mojej doktor.... :( Jest tak cholernie ciężko.... a mi się wydawało, że strasznie było parę miesięcy temu... Eh... Jedno wiem.... gorzej już być nie może... kolejny taki przeskok w dół = spokój....

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz